OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Przedpremierowy fragment powieści „Pozwól mi kochać”

Pozwol mi kochac 3D 01 copy (1)Rozdział IX

W podróży przez życie – o sekretach uroczej Amelii, konfiturach prosto z natury, polowaniu na miłość i przeszłości, która wciąż upomina się o swoje

 

Znalezione w zakamarkach pamięci

Przyszła w to miejsce wiedziona ciekawością i siłą wspomnień. Dawna rodzinna kamienica była dla niej kwintesencją jej dzieciństwa – to tam miała zapewniony spokój, nieograniczone pokłady miłości i wiarę w to, że przyszłość przyniesie wszystko, co najlepsze. Ale miała też swoje troski. Wiele razy zasypiając, zastanawiała się, co będzie, jeśli dziadka kiedyś zabraknie. Przykre myśli jak na kilkuletnie dziecko. Jednak widziała pogarszający się stan jego zdrowia, narastający ból i coraz wątlejsze siły. Wtedy właśnie była zła na swoją matkę. Niby wiedziała, że musi pracować na utrzymanie ich całej trójki i opłacenie leczenia dziadka, jednak nic, nawet najbardziej zasadne argumenty nie są w stanie zaspo koić wielkiej tęsknoty dziecka. I chociaż podczas przyjazdów matki udawała, że jej obecność nie jest dla niej czymś wyjątkowym, to jednak w momencie rozstania czuła się zawsze bardzo rozczarowana. Marzyła o tym, by matka kiedyś przyjechała i oświadczyła, że zostaje w Lipowczanach raz na zawsze.

Teraz kamienica wyglądała nieco inaczej niż ponad czterdzieści lat temu. Ładne, świeżo odmalowane ściany odbijały mocne promienie porannego słońca. W mieszkaniu po prawej stronie od drzwi wejściowych znajdował się zakład fryzjerski o wdzięcznej nazwie Fryzura z Pazurem. Sabina uśmiechnęła się na ten widok, pamiętając, że za jej czasów w tym miejscu była najlepsza w miasteczku piekarnia. W całej kamienicy pachniało świeżo wypiekanym chlebem, którego chrupiącą skórkę i smak pamiętała do dzisiaj. Po lewej stronie od drzwi znajdował się sklep z tanią odzieżą prosto z Włoch. W przeszłości mieścił się tam zakład kaletniczy, a jego właściciel, Bronek Kowalski, był serdecznym przyjacielem Fiodora Horczyńskiego. Razem potrafili przegadać cały wieczór o bieżących sprawach państwa, o polityce i gospodarce, co kilkuletniej Sabinie wydawało się szalenie nudne.

– Szuka pani kogoś? – zapytał nagle kobiecy głos, wyrywając ją z zadumy.

– Nie, tak się tylko przyglądam. Kiedyś tutaj mieszkałam – przyznała jakby z dumą, spoglądając w stronę okna na drugim piętrze, na samym końcu prawej strony budynku, które należało do mieszkania zajmowanego kiedyś przez nią i dziadka Fiodora. Ogarnął ją dojmujący żal, że tamte czasy minęły bezpowrotnie. Wiele by dała, żeby móc cofnąć czas i przytulić się do człowieka, który był dla niej całym światem.

– Naprawdę? A to ciekawe. Można wiedzieć, kiedy pani tu mieszkała? – dopytywała starsza pani. Nosiła się niezwykle elegancko. Miała na sobie beżowy lniany komplet, który składał się z luźnej bluzki i spódnicy sięgającej do ziemi. Strój wieńczył słomkowy kapelusz, stanowiący idealną osłonę przed mocnym słońcem. Sabina dostrzegła kątem oka, że kobieta, mimo niemłodego wieku, ma świeżą cerę, którą podkreśliła delikatnym makijażem.

– Jestem wnuczką dawnego właściciela tej kamienicy. Nazywam się Sabina Horczyńska – przedstawiła się, w ostatniej chwili powstrzymując się przed dygnięciem.

– Horczyńska… No tak, zapewne wnuczka Fiodora, człowieka o niebywale szlachetnym charakterze i wielkim uporze ducha – rzekła kobieta z uśmiechem. – Amelia Grocholska, witam panią bardzo serdecznie – przedstawiła się, po czym podała Sabinie dłoń w białej koronkowej rękawiczce, która podkreślała niecodzienny charakter kobiety.

– Bardzo mi miło panią poznać. Domyślam się, że znała pani mojego dziadka? – spytała Sabina w nadziei, że trafiła na kogoś, kto pamięta Fiodora.

– Czy znałam? To za mało powiedziane. Przyjaźniliśmy się, chociaż mogłabym być jego córką. Od pani mamy jestem starsza jakieś sześć, siedem lat.

– To ją też pani zna?

– A któż nie zna Anieli Horczyńskiej, prawda? No, ale akurat z nią to nie za bardzo było mi po drodze. Wie pani… ona artystka, ja umysł ścisły. Tak to w życiu bywa, że czasami ludzie nie pasują do siebie charakterem i zapatrywaniami na życie.

– Zgadza się, a poza tym moja matka nie należy do łatwych osób.

– Sprzeczać się nie będę – zaśmiała się radośnie Amelia, zaskarbiając sobie tym sympatię Sabiny. – Ale nie rozmawiajmy na ulicy. Zapraszam do siebie, napijemy się kawy, porozmawiamy o starych dobrych czasach – zachęciła, chwytając Sabinę pod ramię.

Ta nawet nie pomyślała o proteście. Wręcz przeciwnie, była bardzo rada z zaproszenia pani Amelii. Mało tego, widząc jej zapał do rozmowy, postanowiła pójść o krok dalej i zapytała, co też teraz znajduje się w dawnym mieszkaniu Horczyńskich. Na wieść o tym, że stoi puste i jest lokalem do wynajęcia, Sabina omal nie podskoczyła z radości. Od razu poprosiła Amelię, by ta pokazała jej mieszkanie. Zgodziła się bez namysłu, mając nadzieję, że ten miły gest z jej strony rozraduje nową znajomą.

Trudno opisać emocje towarzyszące Sabinie, gdy przekroczyła próg mieszkania, w którym spędziła razem z dziadkiem kilkanaście lat. W jednej chwili wróciły wszystkie wspomnienia. Od razu skierowała wzrok w stronę prawego korytarza, gdzie na skraju stał stary kaflowy piec wbudowany w dwie ściany odchodzących od niego pokoi. W jednym z nich była kiedyś jej sypialnia. Niewielkie łóżko stało blisko pieca, dzięki temu niegroźne jej były nawet najsroższe zimy. Nieopodal pieca rozpoznała duży mosiężny wieszak na ubrania. To właśnie tam wieszała pospiesznie swój tornister zaraz po powrocie ze szkoły. Zerknęła na wiszący przy suficie kryształowy żyrandol, który jej matka przywiozła z dalekiej podróży. Wydawało jej się wtedy, że mieszka niemalże w pałacu. Teraz to mieszkanie wyglądało na znacznie mniejsze.

Zamrugała kilka razy, by odgonić wspomnienia. Wolnym krokiem skierowała się w stronę salonu, w którym prawie wszystkie meble były przykryte pokrowcami. Pozostały jedynie białe ściany, kilka leżących na podłodze książek, stara szafka telewizyjna i dwa obrazy na ścianie, które nie bardzo pasowały do tego wnętrza. Z żalem stwierdziła, że nie ma już stojącego pośrodku fortepianu, spod jego klawiszy dziadek potrafił wyczarować urocze melodie. Teraz w mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie szybkim oddechem Sabiny.

– Wiem, że niełatwe to dla pani, moja droga. Tyle tu wspomnień związanych z tym miejscem. Gdyby nie choroba dziadka, zapewne kamienica wciąż należałaby do was. Ale proszę się nie martwić, dbam o nią należycie, za mojego życia krzywda się temu miejscu nie stanie – zapewniła ją Amelia, po czym zaprosiła do lokalu po sąsiedzku, które od kilku lat zamieszkiwała.

– Ładnie tu, tak jakby czas się zatrzymał – powiedziała z zachwytem Sabina na widok kolonialnych mebli, idealnie pasujących do lakierowanego parkietu ułożonego w jodełkę i olbrzymiej biblioteki, która zajmowała całą długość głównej ściany w salonie.

– Wszystkie meble są jeszcze po moich rodzicach. Ale wiesz… Przepraszam, czy mogę ci mówić po imieniu? Będę się czuła swobodniej.

– Oczywiście, będzie mi bardzo miło – odparła z uśmiechem Sabina.

– To może napijesz się dworskiego przysmaku, czyli herbaty lipowej? Kupuję co kilka miesięcy duży zapas w tym waszym sklepie internetowym. Swoją drogą, twoja matka miała niezły pomysł, by dwór zamienić w pensjonat dla gości i rozwinąć lipowy biznes. Szkoda, że twój dziadek tego nie doczekał – westchnęła nieco zasmucona.

– Chętnie się napiję. To prawda, szkoda wielka. Ale przyznam szczerze, że długo byłam przeciwna temu, by matka zatrzymała dwór. Gdy go odzyskała na początku lat dziewięćdziesiątych, gorąco ją namawiałam do jego sprzedaży.

– Można wiedzieć czemu? – spytała zaciekawiona Amelia.

– Bo przez niego dziadek stracił zdrowie i odszedł z tego świata zdecydowanie za wcześnie. Nie mogłam patrzeć na to, jak biega od sądu do sądu, procesuje się o ten dwór, wciąż szuka nowych sposobów, by go wreszcie odzyskać. To wszystko kosztowało go zbyt wiele.

– Tak, na pewno w tym, co mówisz, jest wiele prawdy. Pamiętam tamte czasy i jego starania. Ta cała sprawa pozbawiła go zdrowia, no i pieniędzy. Przecież z tego powodu Fiodor sprzedał mojemu ojcu waszą rodzinną kamienicę, majątek po swojej żonie, a twojej babci – podkreśliła Amelia, czując przez moment niezręczność tej sytuacji.

– Lata spędzone w tej kamienicy były najszczęśliwsze w moim życiu.

– Bardzo kochałaś dziadka, prawda?

– Nad życie. Dostałam od niego wszystko to, czego nie mógł mi dać ojciec, którego nigdy przecież nie poznałam – wyjaśniła z rozżaleniem w głosie.

– Aniela nigdy nie wyjawiła ci prawdy?

– Nie…

– Pamiętam moment, kiedy Fiodor powiedział mi, że Aniela spodziewa się dziecka. Był tym mocno zaskoczony, zwłaszcza jej uporem, że nigdy nie powie mu, kto jest ojcem dziecka. Prosił ją, błagał, zmuszał… Nie pis nęła ani słowa. Ale wiesz… Myślę, że to był ktoś stąd. Chyba nawet ze dwa razy widziałam go z Anielą – dodała tajemniczo Amelia, a na jej słowa Sabinie mocniej zabiło serce.

– Domyśla się pani może, kto to był? – zapytała bez większych nadziei.

– Nie, to by było za proste. Pamiętam tylko, że był wysoki, miał blond włosy i według mnie był od Anieli dużo młodszy. Oj tak, może nawet jakieś dziesięć lat.

– Moja matka urodziła mnie w wieku trzydziestu dwóch lat, to znaczy, że ten ktoś byłby dwudziestoparolatkiem? – spytała zdziwiona Sabina.

– Na takiego mi wyglądał. Mieszkaliśmy wtedy z rodzicami w niewielkim domu po drugiej stronie rynku. Okna mojego pokoju wychodziły na pobliski park. Była wtedy bardzo jasna noc, a ja potrafiłam siedzieć do trzeciej w nocy z nosem w książkach. Spojrzałam przez otwarte okno i zobaczyłam parę, która się obejmowała. Szybko rozpoznałam Anielę, a mężczyzny nie. Tylko od razu rzucił mi się w oczy, że na pewno był dużo młodszy od niej.

– Powiedziała pani o tym mojemu dziadkowi?

– Dopiero po jakimś czasie. Przecież Aniela mogła robić, co chciała, a i tak słynęła z tego, że mało kto miał na nią wpływ. Spotykała się z kimś i nie było w tym nic dziwnego. Dopiero potem, kiedy się okazało, że jest w ciąży, i gdy Fiodor próbował ją przekonać do tego, by wyjawiła, kim jest ojciec jej dziecka… Dopiero wtedy wspomniałam mu o tamtej nocy. Jeszcze raz widziałam ich kiedyś nad rzeką, ale też nie dam głowy, czy to był akurat ten sam mężczyzna. Nie znałam go, nawet jeśli był stąd.

– Nie wiem, jak przekonać matkę, by wreszcie powiedziała, kto jest moim ojcem. Bez tej wiedzy czuję się taka jakaś niepełna. Jakbym nie do końca wiedziała, kim jestem.

– Chyba wiem, co masz na myśli. Zaczekaj chwilę, mam coś dla ciebie – rzekła tajemniczo Amelia i wyszła do sąsiedniego pokoju. Wróciła po pięciu minutach, niosąc w dłoniach niewielki pakunek owinięty w szary papier i przewiązany wstążką. – To są rzeczy twojego dziadka. Znaleźliśmy je w waszym mieszkaniu za starym piecem. Kilkanaście lat po śmierci twojego dziadka robiliśmy remont większości mieszkań i właśnie wtedy natknęliśmy się na te skarby.

– Pewnie dziadek położył je na piecu, a potem za niego spadły. Czy wie pani, co tu jest?

– Przejrzałam je raz po znalezieniu. Kilka waszych starych zdjęć, jakieś zapiski, dwa dokumenty. Na spokojnie je przejrzyj. W sumie to nie wiem, czemu nie zadałam sobie trudu, by przekazać je twojej matce. Może intuicyjnie wyczekiwałam naszego spotkania?

– Bardzo pani dziękuję, każda nawet najmniejsza pamiątka po dziadku jest dla mnie bezcenna. Wieczorem dokładnie wszystko obejrzę – dodała, wpatrując się w mały pakunek.

Różany zapach szczęścia

Chciała jak najszybciej wrócić do dworu i tam na spokojnie zapoznać się z zawartością pakunku otrzymanego od Amelii. Niespodziewane spotkanie z nią graniczyło z cudem. Sabina czuła, że ma w niej przyjaciela. Mogła też być spokojna o dawną rodzinną kamienicę. Była w dobrych rękach, została odremontowana i wciąż zachwycała przechodniów klimatem dawnych lat. Amelia zdradziła, że w przyszłości kamienica będzie należeć do jej córki, która planuje wynajmować mieszkania i lokale na parterze. Umówiły się na kolejne spotkanie.

Sabina zapraszała Amelię do dworu, ale ta stwierdziła, że woli bardziej kameralne miejsce, bo nie lubi natłoku ludzi, właściwego dworskim obejściom z powodu licznie przybywających gości. Sabina już miała podejść do stojącego nieopodal samochodu, gdy nagle poczuła na ramieniu dotyk czyjejś dłoni. Odwróciła się w jednej sekundzie, gotowa do ewentualnej obrony. Nie było to jednak konieczne, gdyż stał przed nią ktoś, kogo darzyła wielkim zaufaniem.

– Ale mnie przestraszyłeś – przyznała szczerze, przykładając dłoń do serca.

– Byłaś tak zamyślona, że nawet nie słyszałaś, jak cię wołam – wyjaśnił Znachor, chcąc się wytłumaczyć.

– W porządku, nic się przecież nie stało – uspokoiła go Sabina.

– Wizyta u fryzjera? – zapytał, spoglądając na pobliski zakład.

– A nie… W sumie weszłam tylko do środka, żeby się nieco rozejrzeć – skłamała, bo nie miała ochoty opowiadać o spotkaniu z panią Amelią.

– Zajrzysz do mnie? Chętnie pokażę ci, jak się robi konfiturę z kwiatów dzikiej róży, której pełno teraz na pobliskich wałach – zachęcił, w nadziei, że Sabina się zgodzi. Miał ochotę na miłe towarzystwo przy pracy.

– Konfiturę? Z kwiatów róży? A one są jadalne?

– Jadalne, a do tego smakują wyśmienicie – zachwalił. – Dobrze. Pójdziemy pieszo czy podjedziemy samochodem?

– Proponuję spacer dla zdrowotności.

– Chętnie, tylko na chwilę wrócę do samochodu, bo muszę coś tam zostawić.

Kolejne niespodziewane spotkanie zdecydowanie poprawiło jej humor. Właściwie to wybierała się do Znachora, ale Amelia nieco pokrzyżowała jej plany.

Zrobiło się już późno. Na zegarku dostrzegła godzinę czternastą, co tylko uświadomiło jej, że się zasiedziała u miłej starszej pani. Pomyślała, że o tej porze Basia właśnie wydaje gościom obiad. Znowu skarci ją po powrocie, że nie stawia się na domowe posiłki, tylko włóczy się po okolicy, zajadając drożdżówki kupione nie wiadomo gdzie. Machnęła na to ręką. Miała zamiar spędzić popołudnie w miłym towarzystwie Znachora. Pospiesznie schowała do samochodu pakunek od Amelii i zabrała ze sobą dwie niewielkie butelki wody.

Po dwudziestu minutach stali na progu zielnej chaty. Sabina głęboko wciągnęła powietrze, aż poczuła w klatce piersiowej niewielki ból. Zapach ziół był tak intensywny, że w pierwszej chwili zakręciło jej się w głowie. Potem zrobiła kilka kroków i zaczęła dotykać leżących na stole świeżo zerwanych kwiatów dzikiej róży.

– Te niepozorne płatki mają w sobie taką moc, że głowa mała. Kwiaty dzikiej róży to prawdziwa skarbnica witamin i olejków eterycznych.

– Kiedy byłam dzieckiem, razem z dziadkiem zbierałam kwiaty dzikiej róży i zasuszałam pomiędzy stronami książek. Chciałam na dłużej zachować beztroskie lato.

– Wiesz, że dzika róża pojawiła się w ziołolecznictwie już za czasów Hipokratesa?

– Czyli już wtedy wiedzieli doskonale, że natura ofiaruje nam najlepsze leki – potwierdziła Sabina.

– No nic, ufam, że masz czas i siłę, bo czeka nas ciężka praca. Trzeba ucierać płatki róży z cukrem w naczyniu, które nazywa się makutrą. Jest to wielka gliniana misa o porowatej powierzchni wewnętrznej. Za pomocą specjalnej, zazwyczaj drewnianej pałki uciera się w niej zioła. Zobacz, tu mam trzy sztuki, wybierz sobie jedną z nich.

– Czasami widuję takie na targu staroci.

– Ano ludzie wyprzedają takie skarby, nie wiedząc, że mogliby mieć z nich pożytek na lata. To co? Zaczynamy?

– Zamieniam się w słuch i mam zamiar zapamiętać każde twoje słowo. Być może sama przygotuję taką konfiturę we dworze i wszystkich tym zaskoczę.

– Koniecznie tak zrób. Ta konfitura idealnie pasuje do pączków lub naleśników.

Po półgodzinie w całej chacie jeszcze intensywniej pachniało olejkiem różanym. Sabina z całych sił ucierała w makutrze delikatne kwiaty, które stopniowo, kwadrans po kwadransie, zamieniały się w różową papkę. Co jakiś czas (wbrew wszelkim zasadom pracy kuchennej) oblizywała któryś z palców, by stwierdzić, że z tej całej mikstury wyjdzie prawdziwe cudo.

Nie myliła się. Gdy wszystko było już gotowe, Znachor ukroił kilka pajd pszennego chleba, który sam upiekł w starym kaflowym piecu. Posmarował je grubą warstwą konfitury. Była to iście królewska uczta, a Sabina miała wrażenie, że przeniosła się w czasy, kiedy razem z dziadkiem zajadała się bułką z dżemem, przy okazji brudząc nie tylko siebie, ale i obrus na stole albo oparcie fotela. Dziadek jedynie się z tego śmiał, wciąż powtarzając, że prawdziwy z niej diabełek. Odpowiadała mu zadziornym uśmiechem.

– Wyglądasz dziś na wypoczętą – zauważył znienacka Znachor. – Mam nadzieję, że twoje problemy powoli się rozwiązują?

– Raczej jestem w ich samym centrum. Ale wiesz co… Ostatnio miałam pierwszą rozprawę w sądzie. Bardzo się stresowałam, martwiłam, wiele mnie to kosztowało. Jednak będąc na sali sądowej, zdałam sobie sprawę z jednej bardzo ważnej rzeczy. Że przecież nie na wszystko mam wpływ, a to, czy się denerwuję, czy nie, w ogóle niczego nie zmieni.

– Racja, dużo czasu mi zajęło, żeby dojść do podobnych wniosków.

– Właściwie nigdy cię o to nie spytałam… Jak to się stało, że przestałeś pracować jako lekarz, a teraz zajmujesz się zielarstwem?

– To jest opowieść na zdecydowanie inny czas. Nie chcę ci psuć humoru. Po prostu czasami człowiek zrobi jeden niewielki błąd, który odmienia całe jego życie. Płacę za niego do dzisiaj, jednak nie żałuję niczego, co mnie spotkało. Każde doświadczenie czegoś uczy. Otwiera oczy na wiele spraw. Pozwala poznać samego siebie.

– Chciałabym dotrzeć do takiego etapu jak ty – przyznała zamyślona.

– Tego ci życzę. A teraz bierzmy się do dalszej pracy. Mówiłem, że nie będzie łatwo – zaśmiał się, przesuwając w jej stronę miskę z kolejną partią kwiatów dzikiej róży.

Wracając do dworu samochodem, włączyła na cały głos radio i nuciła piosenki. Była w wyśmienitym humorze. Jadąc lipową aleją prowadzącą wprost na dziedziniec, dostrzegła po prawej stronie gości, którzy brali udział w organizowanym przez Emila podstawowym kursie fotografii. Miłośników tej trudnej sztuki było kilkunastu, niemal co drugi leżał teraz z aparatem w wysokiej trawie, zapewne starając się wykonać jakieś znakomite zdjęcie. Sabina ponownie pomyślała o tym, że pasja jest czymś niezwykłym. Jeszcze do niedawna jej pasją były badania związane z lekami, teraz przerzuciła się na specyfiki przyrządzane z darów natury.

Wieczór spędziła w gronie domowników, których mogła po takim czasie nazwać przyjaciółmi. Od Basi dostała reprymendę za nieobecność na obiedzie i za karę musiała zjeść podwójną porcję naleśników z miodem przygotowanych na kolację. Kalina opowiadała o swoich wojażach po stolicy i nowym projekcie redaktora Rakoczego. Zuzia i Agata wspominały szkolną wycieczkę do Łodzi, z której przyjechały w wyśmienitych humorach. Julia krzątała się po pokojach, a Emil bacznie obserwował jej kocie ruchy, co nie umknęło uwadze pozostałych. Sabina za to opowiadała o spotkaniu ze Znachorem i zaproponowała Basi, żeby o poranku poszły zrywać kwiaty dzikiej róży, gdyż miała zamiar narobić zapasów różanej konfitury, tak by pozostała po niej pamiątka dla mieszkańców dworu i by w zimie mogli skosztować czegoś, co będzie im przypominało lato. Basia nie protestowała.

Pozwól mi kochać FINAŁ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *